Przejdź do głównej zawartości

"Pada śnieg, pada śnieg..."

Witam serdecznie wszystkich tu zaglądających (naprawdę bardzo mi miło!). Tak, to jest kolejny post. Co prawda ostatnio dawno nic tu nie było, choć książkę, o której będę dziś pisać przeczytałam jakiś czas temu, ale złapała mnie typowa „blokada twórcza” i zdałam sobie sprawę, że im dłużej nie piszę, tym pisać nie chce mi się bardziej (w sumie to nie tyczy się tylko pisania, ale również czytania książek), prowadzący bloga być może mnie zrozumieją. ;)
Być może jeszcze nie zauważyliście, ale wstawiłam „wklejkę na bloga” z lubimyczytać.pl, a jeśli zauważyliście to wiecie, że dziś będę pisać o książce pt. „W śnieżną noc”. Na wstępie muszę jeszcze napisać, że zgrałam się z czasem na czytanie książki. Już z tyłu okładki można wyczytać, że akcja dzieje się w Wigilię, w miasteczku Gracetown, w czasie zimy stulecia. Co prawda czytałam tę pozycję po świętach, ale śnieg się pojawił i dalej trzyma. Słowem (a właściwie dwoma) klimat idealny!

Tytuł: W śnieżną noc
Autor: Maureen Johnson, John Green, Lauren Myracle
Liczba stron: 336
Kategoria: młodzieżowe
Wydawnictwo: Bukowy Las

Książka dzieli się na trzy romantyczne opowiadania, napisane przez trzech ww. autorów, których akcja rozgrywa się w miasteczku Gracetown w okresie świąt Bożego Narodzenia.


Pierwsze z nich to „Podróż wigilijna” autorstwa Maureen Johnson. Opowiada o Jubilatce (ta książka ma chyba najbardziej nietypowe imiona wśród historii, które mogły wydarzyć się naprawdę), która z powodu dość nietypowych zdarzeń musi spędzić święta u dziadków. Oczywiście podróż się nie udała i główna bohaterka postanowiła opuścić pociąg i przejść się do Waffle House, gdzie spotkała Stuarta. Oczywiście nie mogło zabraknąć Debbie, czyli dość nietypowej mamy, Stuarta, która jest bardzo miłą i uprzejmą osobą, a nawet aż za bardzo. Myślę, że na miejscu Jubilatki również czułabym się skrępowana w jej obecności… (Ja naprawdę nie rozumiem co sławne osoby mają z chodzenia z szarymi myszkami, jestem w stanie zrozumieć miłość itp. albo korzyść jako pomoc w nauce, ale jeśli spotykają się tylko na imprezach publicznych (jakieś zawody itp.) i prawie wcale nie mają czasu na siebie i oboje są inteligentni… naprawdę nie rozumiem).

Drugie opowiadanie nosi tytuł „Bożonarodzeniowy cud pomponowy”, a jego autorem jest John Green. Czytając je poznacie przygodę trzech młodych ludzi: Diuk, Tobina i JP (no sami widzicie imiona są dość nietypowe, co prawda pierwsze to przezwisko no, ale dowiadujemy się o tym dopiero gdzieś w środku historii). Jak można wywnioskować z tytułu nie zabraknie też cheerleaderek. A! Pojawi się również „Twister”, czytałam tę książkę drugi raz i po raz drugi zastanawiałam się czy to ta gra z wielką płachtą z kolorowymi kółkami i prawdopodobnie to właśnie ta gra. Jeśli miałabym wybrać opowiadanie, które najmniej przypadło mi do gustu to najprawdopodobniej, byłoby właśnie to, choć wcale nie jest złe!

                                                         „ - Och - westchnęła.
                                                           - Dobre „och”? - upewniłem się.
                                                           - Najlepsze „och” na świecie.”
                                                                                                          „Bożonarodzeniowy cud pomponowy” John Green

„Święta patronka świnek” Lauren Myracle to historia opowiadająca o dziewczynie, Addie, która tęskni za swoim chłopakiem Jebem, a kryje się za tym dość nietypowa historia. Pewnie się zastanawiacie co do tego mają „świnki” prawda? A no jedna z przyjaciółek głównej bohaterki, poprosiła ją o odebranie świnki ze sklepu zoologicznego i z tym również wiąże się historia.

Muszę wspomnieć o tym, że pomimo iż każde z tych opowiadań dotyczy innych bohaterów to wszystkie się w pewien sposób łączą i całkiem fajną zabawą było łączenie faktów, czy dane postacie to te same postacie czy to tylko te same imiona.
Style autorów są przyjemne i lekkie, i klimatyczne. Opowiadania czyta się szybko, choć raczej specjalnie nie wciągają. Nie znajdziecie tutaj zwrotów akcji godnych książki przygodowej, jest to bowiem książka o życiu, może i trochę przesłodzona, ale gorzki smak również tu znajdziecie. Myślę, że mogę polecić ją z czystym sumieniem, jako książkę lekką, na chwilę odpoczynku.

Komentarze

Warto zajrzeć!

"Miłość w czasach zarazy" Gabriel García Márquez

Pod koniec roku szkolnego musiałam zrobić projekt na język hiszpański. Tematy były przeróżne, ale jako fanka książek nie mogłam przejść obojętnie obok tematu na esej związanego z literaturą hiszpańskojęzyczną. I właśnie w ten sposób zdałam sobie sprawę, że nie przeczytałam żadnej lektury, która wpisywałaby się w ten temat. ŻADNEJ! W książkach siedzę już od jakiegoś czasu, ale okazuje się, że niestety są to głównie angielskojęzyczne pozycje. Jednak poszerzanie książkowych horyzontów to już temat na inny post. W każdym razie miałam niewiele czasu, a trzeba było wybrać jakieś ciekawe i przede wszystkim najlepiej jakieś dość znane pozycje. I tak właśnie "Miłość w czasach zarazy" trafiła w moje ręce. :)

Czwarte urodziny Literkowego Melonika!

Ten rok minął naprawdę szybko. Prawdę mówiąc piszę tego posta zaledwie dzień przed tą pamiętną datą, bo czas tak szybko zleciał, że nawet nie miałam okazji wyczekiwać tego dnia. Pewnie znów mogłabym napisać, że nie wierzę, że wytrwałam tutaj już cztery lata ze względną regularnością. Kiedy zakładałam Melonika byłam tylko smarkulą, która szukała swojego miejsca w tym świecie (nawiasem mówiąc wciąż szukam). Czytałam dużo, więc chciałam się z tym o kimś dzielić. Chciałam też pisać o tym co mi w głowie siedzi, zainspirowana blogami-pamiętnikami. Jeśli mnie śledzicie, to pewnie wiecie, że na to drugie nie decyduję się za często. Chyba wciąż mam problem z wyrażaniem swojej opinii publicznie. Z książkami jednak jest inaczej. W końcu nikt nie ma nic do powiedzenia w temacie mojego odbioru książki. Nie będę ukrywać, że moje recenzje były i będą subiektywne, bo żadnym krytykiem nie jestem.  Przez cztery lata dużo się nauczyłam w kwestii publikowania w Internecie. Nie tylko od tej technicznej...

Podsumowanie maja

Jak to zwykle po maju bywa, na blogach pojawia się masa postów podsumowujących ten miesiąc. Ci, którzy śledzą mego bloga od dłuższego czasu, wiedzą, że nigdy nie praktykowałam comiesięcznych podsumowań. Jednak postanowiłam to zmienić, ale u mnie, posty tego typu, nie będą dotyczyły głównie książek, ale innych ciekawych rzeczy, które poznałam w tym miesiącu i  którymi chciałabym się z Wami podzielić. A jeśliby jednak kogoś interesowało jaki jest mój czytelniczy wynik to odpowiedź brzmi (bodajże) trzy książki.