Przejdź do głównej zawartości

Jestem już herbaciarą czy jeszcze nie?

Jakiś czas temu podzieliłam się z Wami na moim instagramie informacją, że zamówiłam sobie herbatki. Wbrew moim przypuszczeniom, bardzo zainteresowaliście się tym tematem, tak więc dzisiaj post, w którym opisuję swoje wrażenia. Dodam jeszcze, że nie jestem kimś, kto ma doświadczenie w tym kierunku. Dotychczas piłam głównie herbatki z supermarketów i parę razy byłam w prawdziwej herbaciarni (co niezwykle miło wspominam). Chcę jeszcze dodać, że herbatki zamówiłam ponad dwa/trzy miesiące temu, więc już trochę je testuję i zrobiłam to za pomocą strony Zielony Bazar. Niestety nie mamy żadnej współpracy, ale myślę, że jest to istotna informacja, bo jeśli jakieś nazwy są takie same, to mogą mieć różne walory smakowe w zależności od sklepu, no i pozwoliłam sobie udostępnić ich zdjęcia poszczególnych herbat. Zamówiłam siedem herbat i robiłam to pierwszy raz w swoim życiu i totalnie nie wiedziałam czym się sugerować, a mojej ulubionej herbaty z herbaciarni, o której już wspominałam, czyli brzoskwiniowej senchy, niestety nie mieli, więc w sumie brałam w ciemno. Jeśli macie jakieś herbaty, które szczególnie polecacie, koniecznie podzielcie się nimi w komentarzu!

 

1. Deliciozo

Skład: Hibiskus, kokos, truskawka liofilizowana, aromat.

Lubię truskawki, lubię smak kokosu, nie miałam (i w zasadzie wciąż nie mam) pojęcia jak smakuje hibiskus, więc to idealna rzecz jaką mogę włożyć do koszyka! Niestety, wbrew nazwie, herbata pyszna wcale się nie okazała. Ale po kolei. Jej zapach przed zaparzeniem jest nawet przyjemny, bardzo słodki i intensywny, najbliżej mu do gum rozpuszczalnych o smaku truskawkowym. Po zaparzeniu kolor ma wiśniowy. Zapachem przypomina mi trochę barszcz z koncentratu, a gdybym miała zgadywać co jest w tej herbacie, sugerując się tym zmysłem, z pewnością bym nie trafiła. Ale być może ja mam jakoś upośledzone odczuwanie zapachów, bo inny domownicy tego nie wyczuwają. Chyba pora już przejść do najistotniejszej części, czyli smaku. Dla mnie jest ona po prostu mdła. Porównałabym ją do takiej bardzo rozwodnionej miazgi truskawkowej. Niby jest tam nutka truskawki, ale taka bardzo rozwodniona (a parzę w odpowiednich proporcjach). Być może lepiej ta kompozycja smakowałaby z mlekiem jako shake, ale z wodą totalnie mi nie odpowiada. Jest to jedyna herbata, którą naprawdę źle mi się pije. Bo są takie herbaty w porządku, takie bez nadzwyczajnego smaku, pyszne i ... niestety niedobre. I ta właśnie należy do tej ostatniej grupy. Dlatego cieszę się, że powinno się parzyć ją tylko raz, więc może jakoś dopiję ją do końca. Ale do delektowania się - nie polecam, do zwykłego picia też raczej nie. Warto jeszcze dodać, że herbata składa się z dość dużych kawałków, sama nie wiedziałam, że może mieć to jakieś znaczenie, ale teraz już wiem, że trzeba trochę ją połamać, aby zmieściła się do zaparzacza. 

 

2. Sen Merlina

Skład: Gunpowder China, cytryna kandyzowana, papaja, słonecznik, kwiat granatu, aromat.

Jak już ustaliliśmy, nie jestem żadnym profesjonalnym herbacianym smakoszem i jeszcze nie wiem co dobre, a co nie. Nie będę oszukiwać, że Sen Merlina przyciągnął mnie nie tylko egzotycznymi składnikami, ale również dobrą ceną. I w tym przypadku zapach przed zaparzeniem też przypomina taką gumę rozpuszczalną co się jadło za dzieciaka. Teraz nie powiem, że to smak truskawkowy, bo w końcu w składzie nie ma truskawki, ale te gumy wszystkie były tak naprawdę podobne. Po zaparzeniu kolor bardzo jasny, a parzyłam już parę(naście) i za każdym razem taki wychodził, więc to nie wina za krótkiego parzenia. No i teraz powoli przechodzimy do najistotniejszej części tego akapitu, czyli smaku, ale jeszcze trochę o zapachu po zaparzeniu. Ani nie przyciąga, ani nie odpycha, jest dość podobny do zwykłej czarnej, ale wyczuwam jakąś specyficzną nutkę, której nie jestem w stanie określić. I już ten dość neutralny zapach powinien dawać do myślenia, bo sama herbata też nie smakuje ani wyjątkowo dobrze, ani wyjątkowo źle, w ogóle nie jestem w stanie wyłapać składników, które wchodzą w jej skład. Porównałabym ją do zmiksowanego jedzenia, jedząc je, nie jesteśmy w stanie odróżnić poszczególnych smaków i w ten sposób można zjeść naprawdę wiele rzeczy, za którymi normalnie się nie przepada (sprawdziłam!), bo smakują nijako. Krótko mówiąc taka do śniadania, kiedy człowiek chce po prostu się czegoś napić, będzie w porządku, choć z drugiej strony jeśli już eksperymentuję z herbatami, to oczekiwałabym czegoś więcej niż kolejnej w stylu zwykłej czarnej. Jeśli lubicie się delektować, to raczej odradzam. Być może Wam akurat zasmakuje, ale ja polecić nie mogę. Na plus jeszcze kawałki dobrej wielkości, ani nie za duże (jak w przypadku truskawkowej), ani nie za małe (jak w przypadku cytrynowej, o której za chwile). 

 

3. Euforia

Skład: Gunpowder China, pomarańcza kandyzowana, mango kandyzowane, cytryna kandyzowana, malina liofilizowana, opuncja, papaja, ananas, aromat. 

I w tym przypadku egzotyczne składniki odegrały główną rolę. Uwierzyłam, że jeden łyk wystarczy i poczuję tytułową euforię. Przed zaparzeniem czuć intensywny, świeży zapach cytrusów. Brak nutki rozpuszczalnej gumy. Jej kolor po zaparzeniu, również jak w przypadku Snu Merlina, jest bardzo jasny, żółtobrązowy. O dziwo po dodaniu gorącej wody jej zapach nie zmienił się drastycznie. Wciąż wyczuwalne są te same nuty, tylko znaaaaaaacznie słabiej. Ogólnie jej zapach nie jest zbyt intensywny jak na herbatę z dodatkiem tylu owocowych składników. To jest ta jedna z nielicznych herbat, która smakuje tak jak pachnie, tylko wiadomo, nie tak intensywnie jak przed zaparzeniem, ale trochę bardziej niż już po. Pijąc, czuć te dodatki, choć nie tak bardzo jakbym sobie tego życzyła. Dla mnie zbyt słabo, abym mogła odczuwać euforię. Ale poza tym nie mam jej nic do zarzucenia, nawet kawałki są idealnej wielkości.

 

4. Oolong Se Chung China

Skład: Oolong Se Chung China

Na tę herbatę skusiłam się z polecenia brata. Aby w pełni jej posmakować wybrałam czystego Oolonga. Już fakt, że można ją parzyć aż 7 razy powinien dawać do myślenia, że może to być to dość powszechnie pita herbata w Chinach czy może w innym miejscu, tak jak u nas zwykła czarna. Ale może smakuje jakoś nadzwyczajnie? O tym za chwilę. Zapachem przed zaparzeniem nie wiele różni się od czarnej, choć wiadomo, często w zależności od firmy pachnie ona inaczej. Co ciekawe nie czuć tutaj żadnych innych aromatów, ogólnie zapach jest dość niewyraźny. Kolor po zaparzeniu jest bardzo podobny jak w przypadku dwóch poprzednich herbat, bardzo jasny, ale trzymający się brązowego. Pachnie jak ... Oolong, no nie wiem jak inaczej to opisać, w tym przypadku idzie rozpoznać, że to już nie jest czarna, ale ma charakterystyczny zapach, który chyba da się wyczuć we wszystkich Oolongach, tak przynajmniej podejrzewam. Nie jest on szczególnie intensywny, trochę kojarzy mi się z ziołowym, ale nie z jakimś konkretnym ziołem. Jeśli chodzi o smak, to niestety nie jest jakoś szczególnie wyraźny, w zależności od czasu parzenia jest on mniej lub bardziej wyczuwalny, jednak nigdy naprawdę wyczuwalny. I też pewnie nie ma się co dziwić, to tylko liście bez żadnych owocowych czy innych dodatków. Smak jest na swój sposób charakterystyczny, ale jak w przypadku zapachu, myślę, że to jest dość zwyczajny smak, którego nie da się opisać jeśli ktoś nigdy nie miał do czynienia z herbatą tego typu. Zatem i tej również do delektowania się nie polecam, ale do codziennego użytku, jeśli komuś podpasują te charakterystyczne dla Oolonga nuty, czemu nie. Za to poprawiam się, to Oolong ma właśnie idealną wielkość kawałków, a nie jak wyżej napisałam Euforia. Owszem obie mają odpowiednią wielkość, ale Oolong ma tę przewagę, że wszystkie liście są dość podobnej wielkości, więc naprawdę łatwo się ją nabiera łyżeczką. Być może wydaje się Wam, że to moje widzimisie i pewnie zanim zamówiłam te herbaty, zgodziłabym się z Wami, ale teraz już wiem, że to też są dość istotne cechy. 

 

5. Rooibos Lemon

Skład: Rooibos, skórka cytryny, trawa cytrynowa, aromat

W przypadku poprzednich herbat były rożne czynniki, którymi kierowałam się przy zakupie, tutaj zadecydował zdrowy rozsądek. Przeczytajcie składniki jeszcze raz, czy taka kompozycja może nie smakować? Wybitnie cytrynowa, orzeźwiająca kompozycja, w sam raz na dobry początek dnia. Również taką woń poczułam, wybitnie cytrynową i orzeźwiającą, gdy tylko otworzyłam torebkę. Napar jest dość ciemny (szczególnie w porównaniu do poprzednich), brązowawy. Pachnie cytrynowo z nutami miodowymi. I tutaj również smak nie odbiega za bardzo od zapachu, bo czuć te cytrynowe składniki. Mam jednak wrażenie, że bardziej wyczuwalna jest miodowa nuta i co ciekawe delikatnie pikantna. Rozmawiałam z innymi domownikami o tych herbatach i nikt nie czuł smaku miodu. Ja raczej ciężko przyjęłam fakt, że najprawdopodobniej z moimi kubkami smakowymi jest coś nie tak, w końcu, to jest dość wyraźna nuta! Jednak już zapomniałam o tej sprawie i przypominam sobie o niej dopiero teraz, kiedy podsumowuję moje wrażenia. Postanowiłam zrobić też research, bo nie przypominam sobie, żebym miała wcześniej styczność z Rooibosem. I wiecie co? Internety mówią, że każdy Rooibos ma tę miodowo(-pikantną) nutkę! Może jeszcze będą ze mnie ludzie. Ogólnie smak mi bardzo podpasował, jednak największy zarzut mam do wielkości kawałków i obawiam się, że to też cecha tego typu herbaty. Jak możecie zobaczyć na zdjęciu są one na tyle niewielkie, że bez problemu wypływają z mojego zaparzacza, co odbiera sens takiemu parzeniu herbaty. Widzę dwa wyjścia, albo rezygnuję z Rooibosów, albo zmieniam zaparzacz.

Szybkie wytłumaczenie, zdaję sobie sprawę, że Rooibosy nie są tak naprawdę herbatami, jednak przyjęło się, że nimi są. Nie chcę mieszać, więc zostawię tutaj tylko taki komentarz.

 

6. Pu-erh Fitness

Skład: Pu-erh, jabłko, yerba mate, skórka róży, trawa cytrynowa, aromat

Tę herbatę wybrałam dla mamy. Raczej nie przewidywałam, że będę ją pić jakoś często. A powinnam, bo życie już nie raz nauczyło mnie, że najmniej prawdopodobne scenariusze mają miejsce. Jeśli jeszcze tego nie zauważyliście, to postanowiłam wybrać kolejność od najgorszych do najlepszych, a Pu-erh Fitness i ta, którą widzicie poniżej, to jedyne z całej siódemki, które postanowiłam zamówić jeszcze raz, bo tak mi zasmakowały. Ale po kolei. Już po otworzeniu kusi bardzo przyjemnym zapachem trochę kwaskowatym i intensywnym. Zastanawiam się, który ze składników najbardziej się wybija i nie mam pojęcia. Obstawiałabym, że trawa cytrynowa, choć ona kojarzy mi się z mniej intensywnym aromatem. Po zaparzeniu herbata ma ładny ciemnobrązowy kolor, nie sprawia wrażenia, że pijemy wodę z herbatą, a rzeczywistą herbatę. Ale niestety już nie pachnie tak dobrze, pachnie tak samo jak przed zaparzeniem jednak znacznie mniej przenikliwie. W smaku przypomina trochę zwykłą czarną herbatę, jednak przebijające się smaki poszczególnych składników sprawiają, że całość komponuje się naprawdę przyjemnie. Nie jest ona szczególnie intensywna i dlatego wciąż nie znalazłam swojej ulubionej herbaty, którą mogłabym polecać każdemu, ale myślę, że na tle pozostałych wypada naprawdę dobrze i da się przy niej trochę podelektować. Jeszcze jedno zdanie na temat kawałków, na tym polu nie mam nic do zarzucenia, łato je nabierać i nie ma obaw, że pomimo korzystania z zaparzacza zostaną w kubku po zaparzeniu.

 

7. Ice Tea

Składniki: hibiskus, papaja, pomarańcza kandyz, ananas, cukier, cytryna kandyz, mięta pieprzowa, trawa cytrynowa, pomarańcza kwiat, aromat

Jak już sami zdążyliście nie jest to zwyczajowe Ice Tea. A tytuł taki dostała ponoć dlatego, że świetnie smakuje na zimno, ale ja jeszcze nie próbowałam, więc niestety nie zweryfikuję, ale kiedy tylko temperatura na dworze się podniesie, to bardzo chętnie. Jest to herbata owocowa i to bardzo owocowa, stwierdziłam, że kompozycja składająca się z powyższych składników po prostu nie może smakować źle i tak trafiła do mojego wirtualnego koszyka. Przed zaparzeniem bardzo intensywnie pachnie miętą, tak intensywnie, że człowiek zaczyna się zastanawiać czemu widzi takie kolorowe kawałki, a nie zielone liście, ale zarazem bardzo orzeźwiająco. Nigdy nie sądziłam, że herbata może mieć niebieską barwę po zaparzeniu, ale spokojnie, ona jest tylko na początku, a po tych paru minutach możemy cieszyć oko kolorem malinowym. Ale zapach utrzymuje się ten sam, tylko wiadomo, w troszkę mniejszym stopniu. W smaku mięta schodzi na drugi plan i czuć mieszankę tych wszystkich owoców, każdy intensywny w równym stopniu, potem dołącza mięta. Krótko mówiąc trochę kwaskowata i orzeźwiająca. Z pewnością nie jest to jedna z tych herbat, na którą można narzekać z powodu za małej intensywności, a to mój częsty problem. Nie ważne ile daję suszu i tak wyczuwam wodę albo smak nijaki, tutaj jednak nie mam z tym problemu. Również wielkość kawałków jest bez zarzutu. Myślę, że warto spróbować.

To wszystko co mam do zaoferowania na dziś, jeśli dotrwaliście do końca albo jesteście takimi fanami herbat jak ja, albo lubicie wszystko co piszę nawet jeśli o czymś, co Was nie interesuje (to największy komplement jaki mogłabym dostać!), dlatego z obu przypadków się cieszę. :D

Oczywiście z chęcią poznam Wasze ulubione połączenia i strony internetowe, z których zamawiacie. :)

Komentarze

  1. Myślę, że też skusiłabym się na te owocowe herbaty, bo liofilizowane mango w herbacie - to brzmi intrygująco! Szkoda, że wiele herbat nie spełniło obietnic, które dawały zapachem ;< Ale o bardzo, bardzo częsta przypadłość herbat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj zgodzę się co do tej przypadłości, ale zauważyłam też, że im dłużej piję takie bezsmakowe tym bardziej jestem w stanie wyczuć ich smak, może jeszcze nie jestem przyzwyczajona do odczuwania tych delikatnych nut smakowych? :D

      Usuń
  2. Ja właściwie jestem wielką fanką czystego hibiskusa i mogę go pić w każdej ilości, bez żadnych dodatków. XD I lubię delikatne herbaty/zioła, dlatego też często wpada do mojego koszyka genmaicha. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie muszę spróbować czystego hibiskusa, bo jak na razie pojawił się w mojej najmniej i najbardziej lubianej herbacie w tym zestawieniu, więc z pewnością na tej podstawie nie jestem w stanie ocenić czy mi podpasował. :P

      Usuń
  3. Przybij piątkę! ja też uwielbiam herbatki ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Za każdy komentarz dziękuję!
Staram się odwiedzać wszystkich moich czytelników!

Warto zajrzeć!

''Szkarłatna Dżuma'', czyli książka nie z tego stulecia

Na wstępie chciałabym wyjaśnić dlaczego tytuł jest taki, a nie inny. Mianowicie w moim egzemplarzu jest napisane, że to poprawiona wersja wydania z 1927 roku, aczkolwiek przeszukując sieć znalazłam również, że ona jest jeszcze starsza, a także informacje, że jest to opowiadanie, ale potraktuje to jak książę. Pierwszy raz sięgnęłam po tą książkę, jeśli się nie mylę, w podstawówce, na początku. Ciągnęła mnie do niej okładka, zwłaszcza ta osoba na pierwszym planie, pomyślałam, że to fajna przygodówka. Nawet nie wiecie jak się pomyliłam. Może gdybym zdała sobie sprawę co jest na dalszych planach odłożyłabym ją na potem. Pamiętam tylko, że emocje po przeczytaniu we mnie buzowały, zwłaszcza strach. Postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz, aby się ''na świeżo'' z Wami podzielić moją opinią. Tytuł: ''Szkarłatna Dżuma'' Autor: Jack London Liczba stron: 76 Kategoria: fantastyka Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza SAWA Książka jest opowieśc

"Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas

W końcu przyszedł czas na recenzję kolejnej pozycji z mojej listy 18 książek na zeszły rok. Tym razem padło na retelling znanej historii o Pięknej i Bestii w wykonaniu, ostatnio dość popularnej, Sarah J. Maas. Jest to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i przyznam, że udało jej się oczarować i mnie, co prawda nie aż tak bardzo jak bym chciała (już od dawna nie natrafiłam na żadną perełkę), ale po kolei...

"Felix, Net i Nika oraz Koniec Świata Jaki Znamy" Rafał Kosik

Chyba każdy książkoholik ma przynajmniej jedną taką serię, której wszystkie tomy ma już za sobą, a teraz tylko wyczekuje kolejnych niczym kolejnego sezonu świetnego serialu. Dla mnie taką serią jest historia trójki warszawskich przyjaciół, dlatego gdy pod koniec listopada zeszłego roku wyszedł 15 tom, to wiedziałam, że prędzej czy później trafi on w moje ręce. Tom 14 czytałam ponad dwa lata temu (jak ten czas szybko leci!), a więc jaki mam po tym czasie stosunek do przygód Felixa, Neta i Niki?